Jak spotkaliśmy Bieszczadzkie Anioły i nie tylko

04 grudnia 2016
Wszystko wskazuje na doskonałą pogodę. Szybka decyzja - jedziemy w Bieszczady :)
Jak spotkaliśmy Bieszczadzkie Anioły i nie tylko
Po kilku bardzo pracowitych weekendach, które spędziliśmy na przygotowywaniu oferty, robieniu zdjęć i ich retuszu, udało się w końcu odwiedzić ukochaną, pobliską krainę - Bieszczady. Po tygodniu z piękną jesienną pogodą wszystko wskazywało, że będzie to wspaniały weekend i w połowie mieliśmy rację - po pięknej, słonecznej sobocie przyszła szara deszczowa niedziela .. ale po kolei :)

Wstaliśmy wczesnym rankiem, przygotowali termos kawy z kardamonem i wyruszyliśmy w kierunku Ustrzyk Górnych. Poranek nie zapowiadał niczego dobrego - mgły gęsto spowiły miasto i dopiero po drugiej stronie "góry Rogowskiej" okazał się że jest nadzieja na piękny dzień - słońce mocno świeciło, tak jakbyśmy znaleźli się w zupełnie innym miejscu, ujechaliśmy maksymalnie 15 km od domu, gdzie o 8 rano wciąż królowała ciemność.



Minęliśmy Duklę i w Tylawie odbiliśmy w ulubioną drogę nr 897 prowadzącą do Komańczy i dalej do Cisnej, Wetliny i Ustrzyk Górnych. To fantastyczna droga, zwłaszcza teraz kiedy w wielu miejscach położono nowy asfalt. Prawie zerowy ruch o tej porze, promienie słońca przebijające się przez białe od szronu drzewa i bajkowe mgły w dolinach - to wszystko sprawiło, że jechało się naprawdę fantastycznie.



Po szybkiej kawie w Ustrzykach jeden samochód zostawiliśmy na parkingu, a drugim dostaliśmy się do pobliskich Pszczelin, gdzie zaczyna się niebieski szlak w tzw. Widełkach, który prowadzi przez Bukowe Berdo, Przełęcz Goprowską i w Przełęczy pod Tarnicą zwija z powrotem w kierunku Ustrzyk Górnych. Po drodze można wyskoczyć również na Tarnicę, ale z braku czasu i częściowo siły tym razem nie udało nam się zrealizować. Poza tym i tak na Przełęcz pod Tarnicą dotarliśmy już po zachodzie słońca więc nie wchodzenie na Tarnicę nie miało zupełnie sensu.

 

Przy chatce na skraju lasu spotkaliśmy coś, co nas zupełnie zaskoczyło - porzuconą przyczepkę z wielką butlą. W trakcie spożywania kanapek popijanych pachnącą kawą zastanawialiśmy skąd się ona wzięła w tak odludnym miejscu. Mniej więcej  w połowie drugiej kanapki wszystko się wyjaśniło, kiedy pojawiło się dwóch miłych panów na quadzie. Okazało się, że cały sprzęt który przywieźli ze sobą, a było tego sporo, miał pomóc w impregnacji chatki, a to coś na przyczepce to kompresor :)

W Bieszczadach można spotkać wiele aniołów, które na co dzień opiekują się tą krainą, oraz takie, które przybywają w to miejsce z różnych stron tylko na chwilę. Mam tu na myśli nie tylko niebiańskie Anioły, ale przede wszystkim ludzi, którzy tutaj żyją oraz tych którzy odwiedzają to miejsce. Są to wyjątkowe osoby o dużym sercu, które z pełną powagą można nazwać aniołami. Myślę, że każdy kto był w tych stronach choć raz bez problemu się ze mną zgodzi :).

My oprócz tych ludzkich aniołów spotkaliśmy też te niebiańskie i udało nam się nawet zrobić im kilka zdjęć ;)

 














 

Bieszczady to  również wg legend zapomniana kraina zamieszkiwana przez Biesy i Czady - diabły, zesłane tutaj do czynienia dobra i zła, tak żeby panowała równowaga :). Pełna legenda powstania Bieszczadów została opisana w książce Andrzeja Potockiego pt. "Księga le­gend i opo­wie­ści bieszczadzkich":

"Na po­czątku na tym skrawku ziemi za­po­mnia­nym przez Boga, tylko dia­bły har­co­wały. Awantury, roz­boje i gwałty czy­niły mię­dzy sobą. Nie były to ja­kieś dia­bły szcze­gólne, ot zwy­czajne ro­gate i wło­chate po­spól­stwo. Ich mno­gość po­wo­do­wała, że lu­dzie nie chcieli się na tym te­re­nie za żadne skarby osie­dlać. Wydawało się, iż ta część Karpat na za­wsze po­zo­sta­nie dia­blo bez­ludna. Nawet na­zwy swo­jej wtedy nie miała, bo niby jak na­zwać taką dia­blą krainę?"

"Wtedy za­grały Biesy z Czadami w orła i reszkę. Wyszło im, że biesy będą od złego, a czady od do­brego. I na­tych­miast wró­ciła nor­mal­ność do tej kra­iny, a wraz z nią przy­byli lu­dzie. Nie od razu, ale po­woli za­częli za­sie­dlać co­raz to nowe do­liny nad rze­kami i po­to­kami, a po­tem po­szli na­wet w góry, pod sa­mymi po­ło­ni­nami za­kła­dali wsie.

Jedni przy­by­wali tu z Małopolski, inni z Rusi, a jesz­cze inni z Wołoszy, ze Słowacji i od Madziarów. Tak się tu wy­mie­szali, wy­ko­tło­wali, że te­raz nie po­znasz kto stąd – bo każdy jest stąd. A Biesy i Czady? No cóż, ro­bią od kil­ku­dzie­się­ciu wie­ków swoją zwy­kła diablo-anielską ro­botę, raz le­piej, raz go­rzej, bo prze­cież nie spo­sób wszyst­kim lu­dziom dogodzić…"

Nam udało się spotkać jednego Czada, czyli diabła od dobrej roboty :)

















Schodząc z Bukowe Berdo udało nam się podziwiać cudowny zachód słońca, po którym nastał mrok i prawdziwa bieszczadzka ciemność - ponoć już jedno z niewielu miejsc w Polsce gdzie można doświadczyć prawdziwej ciemności. Jak ktoś lubi podziwiać uroki gwiazd to tylko w Bieszczady :)